poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział I

Z racji tego, że mi się nie chce. Tu macie link do wstępu:
Wstęp 
************************************************************************
Rozdział I
Co ja zrobiłam?
Minęły trzy miesiące. A ja z każdym dniem coraz bardziej rozważałam możliwość zabicia się. Miałam okropne wrzuty sumienia. Przeze mnie cały obóz zwariował. Nagle się okazało, że wszyscy pragną tej wojny... Ale ja coś czułam, że to wcale tak pięknie nie będzie. Chociaż z drugiej strony rozumiałam to podniecenie. W końcu wreszcie coś się dzieje. Od wojny z Gają minął rok, a dla herosów nawet tydzień bez walki ze złem jest nudny. Szkoda tylko, że zamiast pokonywać prawdziwych wrogów, będą zajmować się innymi herosami. Ale tego już nie da się zatrzymać. Ta wojna wybuchnie. Wielu z tych co dziś ją wielbi, jutro w niej wszystko straci. To smutne, ale prawdziwe.
Z racji tego, że straciłam rolę pretatora zamieszkałam w budynku korty numer 5. Szybko znalazłam wśród nich sympatię. Cieszyli się, że mają w swoich szeregach kogoś dzięki komu będą mieli wojnę z Grekami.
Jak zwykle o tej porze siedziałam na swoim łóżku i robiłam czapkę na drutach. Nikogo oprócz mnie tu nie było. Wszyscy byli na ćwiczeniach. I tak wyglądał każdy dzień. O szóstej rano wychodzą, a wracają po północy. Nie wiem co oni wtedy robią, ale ja w tym czasie zazwyczaj zdążam zrobić, jedną czapkę, lub parę skarpetek bądź rękawiczek.
Nagle do pomieszczenia padli dwaj, uzbrojeni po zęby legioniści. Obaj mogli być co najwyżej w moim wieku. Wyglądali na znudzonych. Pewnie należeli do oddziału do najnudniejszych robot. Tam zaciągali się ci, którzy chcieli walczyć, lecz nie spełniali wymagań. Niższy odkaszlną i powiedział: 
 -Szanowny, Wspaniały, Najlepszy...
- Dobra darujcie sobie ta gadkę... o co chodzi? - odparłam znudzona.
- Masz pilnie zjawić się na placu. Tylko ty jeszcze nie przyszłaś. - oznajmił mi ten młodszy.
  -A co jeśli tego nie zrobię? - spytałam, tak z nudów.
Legioniści wymienili spojrzenia. Coś było na rzeczy... Bogowie. Co ten Jason wyprawia. Chyba, że oni chcą ze mnie sobie tylko pożartować...To drugie ma większy sens. Przecież gdyby syn Jupitera coś kombinował to już bym to wiedziała. Znamy się już bardzo długo. Poznałabym to.
Odłożyłam niedokończoną czapkę i wyszłam. Legionistów zdziwił mój entuzjazm. Ja tylko odwróciłam się do nich i powiedziałam:
- Musimy iść, co nie?
Oni tylko pokiwali głowami.
Gdy tylko znaleźliśmy się na placu, ujrzałam tyle nie znajomych twarzy. Nikogo z tych ludzi nie znałam. Przerażało mnie to, ponieważ w Obozie Jupiter nie jestem od wczoraj. Znałam tylu ludzi, lecz tych... Wcale. Kompletnie nic. Pustka w głowie. W końcu mnie oświeciło. Byli to nic nie znaczący mieszkańcy miasta. Spokojni, cisi ludzie. Którym wojna niezbyt się uśmiechała. Choć otwarcie o tym nie mówili, to wszyscy o tym wiedzieli. Bo kto pójdzie na front, gdy w domu rodzina? Albo, gdy jest się już na emeryturze? No właśnie, dla nich wojna nie byłaby niczym pożytecznym.
W końcu pojawił się Jason. Ubrany w mundur i wielki, nieszczery uśmiech. Czekał aż w końcu wszyscy się uciszą. Wiedziałam, że może to trochę potrwać. Jednak on poczekał tylko 5 sekund i skinął głową na najbliżej stojącego żołnierza. Ten chwycił za broń i strzelił w niebo. Huk sprawił, że wszyscy zamilkli. Mężczyzna stojący obok mnie zamilkł nawet za bardzo. Nie spodziewał się takiego hałasu, jego serce tego nie wytrzymało. Umarł. Spojrzałam na niego. Siwe włosy wystawały spod zielonego beretu. Miał naprawdę śliczne niebieskie oczy. Wyglądały jak ocean. Wyglądał na osobę bardzo mądrą. Uklękłam, aby sprawdzić puls.
Avila, zostaw go. -krzyknął z mównicy Jason
Po nazwisku to po pysku. - mruknęłam i wstałam
Coś mówiłaś, Reyno? - spytał lodowatym tonem pretator.
Nie w ogóle. - mruknęłam.
Spojrzałam jeszcze raz na tego mężczyznę. Teraz dwóch legionistów wkładało jego zwłoki na nosza. Na ich twarzy nie widać było ani krzty współczucia. Pokręciłam z po wątpieniem głową. Ten świat schodzi na psy.
- Za to też nie usłyszycie wszystkiego co wam chciałem powiedzieć możecie podziękować, przemiłej pannie Avilo. Która śmiała mi przerwać. Aby nie marnować czasu, przejdźmy od razu do szczegółów. A więc: sytuacja wygląda tak, wy nie chcecie brać udziału w wojnie, a ja boję się, że popsujecie moje plany, dlatego wysyłam was, wszystkich tu zebranych, na 5 letnią wycieczkę na Alaskę. Będziecie mieli do pokonania tylko około 2782 mil. Podzielimy was na 10 osobowe zespoły. Każdą z grup będzie pilnować jeden żołnierz. Ci, którzy pierwsi dotrą do wyznaczonego miejsca, wygrywają. Gdzie jest to miejsce, co to za nagroda i jakie grożą wam kary za nie przestrzeganie zasad, wytłumaczą wam żołnierze, którzy będą was pilnować. Lista jest zawieszona przy wyjściu z Obozu. Żegnam i życzę miłej podróży. - powiedział miłym tonem Jason i zszedł z mównicy.
Pokręciłam nerwowo głową. Niektórym ludziom się wydaje, że ten wyjazd to wakacje. Jacy oni są naiwni. Przegryzłam wargę i westchnęłam. Żałowałam, że wcześniej nie popełniłam samobójstwa. Bo teraz popadłam w niezłe kłopoty.
***************************************
Hej! Z góry przepraszam za:
Błędy, długość i za termin xD
Wiem rozdział do kitu... Ale obiecuję, że następne będą lepsze ;)
Pozdrawia Cherry xD

4 komentarze:

  1. Wcale nie jest do kitu, jest po prostu AWESOME! Co do błędów, nie zwróciłam na to uwagi, jak już to jakieś mało znaczące ;) czekam na następny Cherry, nie zawiedz mnie, jak inni ;]
    Pozdrawiam
    Asix :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz ja przybywam szybko skomentować . O tak . Na początku chcę zwrócić uwagę ,że twój styl pisania się zmienił i to na lepsze .
    Rozdział cudowny . Reyny strasznie mi szkoda ,ale co z Annabeth wiem uwzięłam się na nią , I obozem Herosów .
    I taka mała prośba mogłabyś przenieść wstęp tego bloga tutaj .
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, rozdział krótki ale zracji tego że jest pierwszy to może być XD
    Ja też nie zwróciłam uwagi na błędy, więc napewno nie są jakieś tragiczne XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, masz talent. Życzę dalszej weny i czekam na next'a :)

    OdpowiedzUsuń